Dawno temu... jak wieść niesie był zlot... A na tym zlocie była min. nauka filcowania na sucho i na mokro. Na mokro - rewelacja. Suche natomiast mi się wcale nie podobało. Aż do "wczoraj" czyli do zeszłego tygodnia. Tknęło mnie, że mam stary wełniany płaszcz co go nie noszę "bo". I że można go upiększyć, odmienić i zrobić naprawdę fajny ciuszek. Płaszcz wywlekłam z czeluści strychu, igły zamówiłam a dobra duszka Małgosia z Elbląga odebrała i wysłała oszczędzając moje finanse ;D
Wełenki nieco posiadałam jeszcze ze zlotu więc... płaszcz zaczęty, ale w tzw. międzyczasie poczyniłam jeszcze dwa kwiatki. I to nimi chcę się pochwalić, oto one ;D
O, super! I to tak bez foremki udziubałaś igiełką?
OdpowiedzUsuńAle wiosenne te kwiatuszki:-) w sam raz by zapomnieć o jesieni. I gratuluję umiejętności, bo dla mnie filcowanie to czarna magia. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńFajne te kwiatuszki Polciu. Widzę że podobnie jak ja złapałaś wirusa filcowania. Trzymam kciuki za kolejne prace.
OdpowiedzUsuńKwiatuszki iście wiosenne. Czekam z niecierpliwością na prezentację płaszczyka:)
OdpowiedzUsuńNa zliftingowany płasz czekam niecierpliwie :)
OdpowiedzUsuń