sobota, 27 listopada 2010

Biegną święta...

Dzikim cwałem w naszym kierunku zmierzają święta Bożego Narodzenia. Komercha je jednak wyprzedza... niewielką ma przewagę... ale ma.
Gdzie się podziały święta mojego dzieciństwa? Gdzie zapach i nastrój? Oczekiwanie, niepewność i ogromna radość ze znalezionych pod choinką drobiazgów.
Do dziś najbardziej lubię sałatkę jarzynową ... z ćwikłą z chrzanem ... niezwykłe połączenie, ale nawet mój wybredny małż polubił ten smak.


A na co będzie czekać moje dziecko? Jak będzie wspominać święta?
Może jak dzieci znajomych - wyjazd na narty, nocleg w jakimś hoteliku i obcy ludzie na około?


Nasza nowa "Polska Świecka Tradycja"...

niedziela, 21 listopada 2010

Tapeta...

Dziś w końcu małż mój osobisty zmobilizował się i zaczęliśmy tapetowanie sufitu w przedpokoju. Niby mała przestrzeń ale i tak klejenie nie jest tak łatwe, jakby się mogło wydawać. Z resztą nasz sufit jest dość niezwykły bo... łukowy - znaczy się z łuków na legatach opartych. Jest to moim zdaniem jeden z niewielu plusów naszego mieszkania. Kleiliśmy sobie całkiem fajnie, szło nieźle, straty niewielkie, kleju starczyło a i co ważne mam świetna fryzurę "szczotka z tualety" sztywna i poczochrana.
Oczywiście nie obeszło się bez głupich tekstów "ooooo odkleiło się". Zobaczymy jutro ale jestem dobrej myśli.

środa, 17 listopada 2010

Bicie piany...

Wczoraj zajrzałam na moje forum. W zasadzie nic nowego, trochę ładnych prac, masa komentarzy, nie zawsze szczerych i znowu bicie piany.
BO jedna Pani drugiej Pani coś tam napisała. Jedna się obraziła, jedna krzyczała, druga furczała. Słychać było tupanie nogą i grzmienia z ambony. Jedna obrażona, druga urażona.
W zasadzie nie wiadomo czy poszło o słowa napisane, czy może o te, których się można tylko domyślać...
Dziwny jest ten świat, w którym istoty rozsądne (mam tu na myśli TYLKO kobiety)napadają na siebie słownie tylko po to, żeby coś udowodnić... W zasadzie nie wiadomo co, ale jednak.
I zamiast całą sprawę załatwić po cichutku, między sobą...

poniedziałek, 15 listopada 2010

Rachityczny Kaszelek...

Tak sobie istniał... nikomu nie szkodząc?... Żył w cieniu wielkich i sławnych... W metropolii, wśród wysokich skomplikowanych budowli o nieznanym przeznaczeniu, poprzecinanych ruchliwymi arteriami, pełnymi życia i ruchu. Nieustannego hałasu o nic...
Nazywał się Rachityczny Kaszelek i zamieszkał w moich oskrzelach, nic dobrego w nich nie czyniąc... Jedynym skutecznym środkiem na jego niemile widzianą obecność jest antybiotyk... silny i dzielny stróż porządku. Dawka 1000 mg - wojownik, niepokonany, nieprzekupny i sprawiedliwy.
Won Kaszelku Rachityczny. Odejdź puki żyjesz...

wtorek, 9 listopada 2010

Łoś podąrzył w kierunku zachodzącego słońca...

Czyli po prostu go nie wygrałam ale... konkurencja była tak wielka, że szanse malały z każdym wpisem... takie życie.
A jutro... mój osobisty mąż ma randkę z pewną młodą i piękną kobietą... swoją córką...
Idą do kina na bajkę... a ja w tym czasie będę buszowała po galerii ;).
Remont nadal trwa, wylewka dojrzała (chyba nawet przejrzała), możne już za tydzień położymy płytki, potem tapeta i przedpokój gotowy.
To na tyle w kwestii pobożnych życzeń.

wtorek, 2 listopada 2010

Miód i marynowane grzybki.

To moje menu w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Małż tylko głową kreci, bo niby mam zachciewajki dziwaczne... Marzyciel, myśli, że zaciążyć można od samego patrzenia...
A tak naprawdę po prostu byłam i jestem przeziębiona i jem miód - naturalny antybiotyk... a grzybki na zakąskę bo zasłodzona jestem do obrzydzenia.
No ileż można pożreć miodu i nie mieć dość? Aż mnie otrząsa na samą myśl... o jeszcze jednej porcji... Na zmianę lipowy i gryczany... Mam jeszcze słoik jakiegoś wynalazku od mamy (dostała od kogoś i się podzieliła), ale tego nie ruszę... wygląda obrzydliwie... jak miód... "wzbogacany" cukrem... wrrrrr ohyda.
Idę się kurować... grzybkami...